Kiedy rok 2017 wygląda jak głębokie lata 90., ekipa zapalonych death metalowców gra Kombi i Papa Dance, a z ekranu płyną co chwila szlagiery, których słuchałam jako dzieciak, to ja w fotelu kinowym po prostu świetnie się bawię!
"Gotowi na wszystko. Exterminator" to adaptacja sztuki teatralnej, co jednak nie rzuca się w oczy, bo znakomicie udało się przełożyć całość na język kina (chociaż żałuję, że nie byłam na spektaklu). Punktem wyjścia jest reaktywacja deathmetalowego zespołu Exterminator, który zakończył działalność dziesięć lat wcześniej z powodu personalnych niesnasek. Teraz chłopaki odłożyli na bok gitary, a wraz z nimi aspiracje i ideały, pozakładali rodziny, a niektórzy nawet pracują w lokalnym banku, wciskając dawnym kumplom zbójeckie kredyty. Trudno będzie zapomnieć o urazach i wrócić do wspólnego grania, a to dopiero początek kłopotów, bo wprawdzie pani burmistrz kusi sporą dotacją dla dawnych lokalnych gwiazd, ale niekoniecznie ma ochotę zabawiać death metalem na festynach mieszkańców małego miasteczka w Polsce prowincjonalnej, gdzie czas ewidentnie zatrzymał się dwie dekady temu.
Film gatunkowo zaliczany jest do komedii, ale to - na szczęście - nie cała prawda, bo polskie komedie współczesne kojarzą mi się jak najgorzej. Komizm wynika tu raczej z nadrzędnego konceptu, ze zderzenia marzeń z twardą rzeczywistością, niż z jakichś wtykanych na siłę gagów. Poza tym jest wszystko to, co cenię w kinie, a czego często tak bardzo brakuje w rodzimych produkcjach - porządny, przemyślany scenariusz (w opozycji do metody "wymyślmy jakiś temat i nakręćmy jakieś sceny, a może coś się z tego ulepi w montażu"), bardzo dobre aktorstwo (w obsadzie m.in. Piotr Rogucki!) i naturalne dialogi, których słucha się z przyjemnością zamiast odnosić bolesne wrażenie, że znów się komuś nie chciało pisać, więc kazał aktorom improwizować w nadziei, że wymyślona ad hoc kwestia będzie jakimś cudem brzmiała sensownie i adekwatnie do opowiadanej historii.
Tak, no cóż, zdecydowanie wolę takie proste, lekkie, ale dobrze opowiedziane kino niż ambitne gnioty typu "Pewnego razu w listopadzie" czy "Ptaki śpiewają w Kigali".